wtorek, 30 października 2012

Biada brzydkim podsądnym



W najnowszym numerze Świata Nauki (polska edycja Scientific American) Michael Shermer[1] opisuje szereg efektów związanych z naszym odbiorem osób, które przedstawiają nam się w różnych okolicznościach.  Z szeregu eksperymentów wiadomo, że osoby postrzegane jako przystojne, będą uchodziły za bardziej wiarygodne.  Osoba wypowiadająca się szybko, zdecydowanie  z odpowiednim modulowaniem swojego głosu, będzie postrzegana jako bardziej inteligentna. Klasycznym przykładem, na który powołuje się Shermer jest słynna debata Nixona z Kennedym, bodaj pierwsza, która transmitowana była w telewizji. Wypoczęty i opalony Kennedy zrobił zdecydowanie lepsze wrażenie na widzach niż zmęczony i pocący się Nixon. Jednak ci którzy nie oglądali debaty, a słuchali jej w radiu, byli skłonni przyznawać zwycięstwo Nixonowi.  A gdzie w tym wszystkim racje merytoryczne? Niestety wydaje się, że są tu całkowicie  wtórne. Ogromne znaczenie jakie dla naszej percepcji osoby mają efekty wokalno-wizualne znają  dobrze psychologowie pracy.  Profesjonalnie przygotowany proces rekrutacji przyznaje rozmowie kwalifikacyjnej bardzo niewielkie znaczenie, najchętniej całkowicie ją eliminując albo powierzając profesjonalnemu doradcy, a nie bezpośrednio zainteresowanemu. Znaczenie przykłada się przede wszystkim dla analizy CV i wykazanych tam kompetencji i doświadczenia ew. pewnym testom sprawdzającym przydatność kandydata do określonych zadań. Co ciekawe, indywidualna ocena jest dokładnie odwrotna. Wbrew wynikom badań i eksperymentów jesteśmy skłonni przypisywać bardzo dużą trafność naszym intuicyjnym ocenom opartym na bezpośredniej ekspozycji na osobę.
Ta, wydaje się powszechna wiedza, nie przenika jednak na salę rozpraw, a przynajmniej nie w procesie kontynentalnym. Tu króluje zasada bezpośredniości, powszechnie uznana za najlepsze narzędzie oceny wiarygodności dowodów. Zdecydowana większość sędziów jest przeświadczona o trafności swoich ocen i tym samym skutecznie impregnowana na wiedzę pozyskaną przez psychologów. To, że tak jest wynika z szeregu eksperymentów prowadzonych także w obszarze procesu sądowego. Wiemy np. że atrakcyjniejsi fizycznie sprawcy otrzymują niższe wyroki.[2] Efekt ten staje się zdecydowanie silniejszy gdy sprawcą jest kobieta.[3]
Ta wiedza i jej brak po stronie organów orzekających pozwala tłumaczyć wiele absurdalnych orzeczeń, gdzie ustalenia sądu wydają się ewidentnie sprzeczne z materiałem dowodowym. Pamiętam z naszej procesowej praktyki sprawę rozwodową pomiędzy kobietą, której mąż dopuścił się małżeńskiej zdrady, a następnie ja porzucił dla nowej kochanki. Sprawa banalna i oczywista. Skład orzekający, jak to w sądach rozwodowych w większości damski. On wysoki, przystojny, wypowiadający się spokojnie i rzeczowo. Nie przeczył samej zdradzie, ale skupiał się na przyczynach które rzekomo do niej doprowadziły (w większości banalne). Ona, zmęczona, wystraszona. Jeśli zabierała głos trzeba było trochę wysiłku aby zrozumieć o co chodzi. Na przesłuchanie stron, chcąc wyglądać lepiej zastosowała dość agresywny makijaż. Zbyt agresywny. Rozwód orzeczono z winy obu stron. Dopiero sąd drugiej instancji, nie oglądając na oczy małżonków, zmienił orzeczenie uznając wyłączoną winę męża. W uzasadnieniu ustnym nie mógł nadziwić się jak na podstawie tego materiału można było dojść do wniosku, że pozwana ponosi winę w tzw. rozkładzie pożycia małżeńskiego.


[1] Michael Shermer jest znanym popularyzatorem wiedzy z zakresu psychologii eksperymentalnej. W Scientific American prowadzi stałą rubrykę. Po polsku ukazała się jego książka Rynkowy umysł.
[2] Sigall, H., Ostrove, N. (1975), Beautiful but dangerous: Effects of offender attractiveness and nature of the crime on juridical judgement. Journal of Personality and Social Psychology, 31, 410-414;
[3] Efran, M. (1974). The Effect of Physical Appearance on the Judgment of Guilt, Interpersonal Attraction, and Severity of Recommended Punishment in a Simulated Jury Task. Journal of Research in Personality 8: 45-54

sobota, 27 października 2012

"Gambler fallacy" czyli dlaczego sądom nie chce się liczyć?

Gambler fallacy” czyli błąd hazardzisty to jedno z tzw. uprzedzeń poznawczych zidentyfikowanych przez Amosa Tverskiego i Daniela Kahnemana w trakcie ich prekursorskich badań w latach 70-tych. Nie wnikając bliżej w istotę tego błędu, najogólniej można powiedzieć, że ludzki umysł nie radzi sobie z prawidłowym oszacowywaniem prawdopodobieństwa wystąpienia zdarzeń przypadkowych. Dopatrujemy się wzorców i prawidłowości tam gdzie rachunek matematyczny wskazuje że ich nie ma, a nie dostrzegamy korelacji pomiędzy zdarzeniami faktycznie powiązanymi. Efekt ten jest rozpatrywany głównie przez ekonomistów behawioralnych, którzy badają jego wpływ na nieracjonalne decyzje inwestycyjne.[1] Od lat 70-tych efekt ten był wielokrotnie opisywany i badany eksperymentalnie w bardzo różnych okolicznościach i kontekstach. Ogólna konstatacja pozostawała jednak niezmienna. Zwrócił on także uwagę psychologów badających zachowania uczestników procesu na sali sądowej (głównie sędziów). Zainteresowali się oni głównie tzw. dowodami statystycznymi. Ich występowanie w polskim procesie cywilnym czy karnym nie jest tak powszechne jak w procesie anglosaskim, co nie oznacza, że są one nieobecne. Chodzi generalnie o takie powiązanie stwierdzonych faktów, które prowadzi do konkluzji, iż zdarzenie, co do którego zaistnienia wnioskujemy nie jest pewne, ale w określony sposób prawdopodobne. Stwierdzenie owego prawdopodobieństwa wymaga zatem pewnego wysiłku umysłowego, zastosowania, czasami bardzo prostego wnioskowania statystycznego, nie wykraczającego poza umiejętności średnio inteligentnego ucznia szkoły średniej. Pomimo, iż wysiłek ten nie jest szczególnie wymagający, szereg badań wskazuje, iż nie jest on podejmowany, albo pomimo jego podejmowania siła oddziaływania takich „dowodów” jest znacznie mniejsza niż dowodów tradycyjnych jak np. zeznania świadka.[2] Innymi słowy, jeśli mamy przekonać wysoki sąd, że prawdopodobieństwo aby dwie osoby jadące w tym samym czasie pociągiem relacji Tarnów – Kraków, nosiły na ręce zegarek marki IWC Schaffhausen[3], jest na tyle znikome (do wyliczenie jako określona relacja zbioru osób które w ostatnim okresie zakupiły zegarek IWC Schaffhausen do zbioru potencjalnych podróżnych), iż można założyć, że była to jedna i ta sama osoba, to lepiej zamiast precyzyjnych wyliczeń powołać nawet mało wiarygodnego świadka, któremu będzie „się wydawało” że to była ta sama osoba. Jeśli zaś już koniecznie musimy posłużyć się wyliczeniami matematycznymi, to lepiej konkluzję tych wyliczeń włożyć w usta powołanego w sprawie biegłego. Badania pokazały bowiem, że dopiero wyliczenia dające wynik prawdopodobieństwa zdarzenia bliski 1 (99,95%), traktowane są na równi z zeznaniem świadka.
W naszej praktyce sądowej przyszło nam się kilkukrotnie zmierzyć z ową awersją do wyliczeń matematycznego prawdopodobieństwa. Dość często bowiem zdarza się, że przedmiotem sporu pomiędzy stronami jest określona, rynkowa wartość spornego dobra. Jedną zaś z metodą wyceny, którą czasami posługują się rzeczoznawcy jest tzw. analiza statystyczna rynku. Wymaga ona zebrania odpowiednich danych o dotychczas stwierdzonych transakcjach i na ich podstawie ustalenia jakie czynniki (zmienne) i w jaki stopniu wpływają na wartość wycenianego dobra. Wyniki tej analizy bywają kontr-intuicyjne. Wyobraźmy sobie np. że przedmiotem wyceny jest mieszkanie. Zestaw zebranych transakcji pokazuje średnią arytmetyczną cenę za m2 w wys. 4700 zł, chociaż poszczególne transakcje różnią się od siebie znacznie (od 2200 – 8000 zł m2).  Nasz błądzący umysł podpowiada nam zatem, że wartość wycenianej nieruchomości powinna oscylować wokół ceny średniej, a w każdym razie nie powinna przekraczać ceny maksymalnej i minimalnej. Tymczasem, prawidłowo przeprowadzona analiza statystyczna pokazuje silną korelację pomiędzy ceną, a lokalizacją nieruchomości (czym bliżej centrum tym drożej). Zmienna ta wykazuje też znaczną wagę. Żadna przy tym z nieruchomości analizowanych nie znajduje się w ścisłym centrum, podczas gdy nieruchomość wyceniana tak. Prawidłowo przeprowadzona analiza prowadzi do wartości znacznie powyżej stwierdzonego maksimum – 18.000 zł.  Najwyraźniej jednak biegłemu sądowemu taka wartość wydaje się na tyle niewiarygodna, że chyba nieświadomie manipuluje wyceną, popełniając przy tym kilka kardynalnych błędów we wnioskowaniu statystycznym. Dla specjalisty są one łatwe do wyłapania. Aby je jednak zrozumieć wymagany jest ów trudny do przedsięwzięcia wysiłek umysłowy i oderwanie się od „błędu hazardzisty”, który nie powala nam zaakceptować wartości kontr-intuicyjnych. W jednym z takich przypadków nie pomogły ani kontr-opinia specjalisty ani multimedialne prezentacje mające na celu wyjaśnienie istoty błędu.   


[1] Dla posługujących się językiem niemieckim polecam tekst z faz.net „Die Tragik von Monte Carlo” w serii „Denkfehler die uns Geld kosten
[2] por. dla przykładu: G.L. Wells, Naked Statistical Evidence of Liability: Is Subjective Probability Enough?, Journal of Personality and Social Psychology 1992, nr 62
[3] Ze względu na jego cenę nabywców takich zegarków w całej Polsce liczy się w setki raczej niż w tysiące.

czwartek, 25 października 2012

Strategia sądowa czyli jak wygrywać (3)

Pierwsza ekspozycja na sprawę



To zwykle klient jest pierwszym, który referuje nam przedmiot sprawy. Tej pierwszej ekspozycji na sprawę w interpretacji naszego klienta raczej nie jesteśmy w stanie uniknąć. Stary adwokat zwykł był jednak mawiać: „Nikt nas tak nie okłamie jak własny klient”. I ta prawda wielokrotnie się potwierdza. Klient jednak nie kłamie. Dokonuje bardzo twórczej interpretacji faktów, i trzeba się przed tym strzec. Podstawowy problem z ekspozycją na sprawę polega na tym, że otrzymany przekaz jest już na wstępie obarczony nie tylko ową twórczą interpretacją, ale także całym zestawem przed-sądów związanych z kontaktem z drugim człowiekiem.  Jego mimika, gestykulacja, sposób formułowania zdań, ubranie, wygląd – wszystko to bardzo silnie wpływa na wypracowanie naszego osądu. Co gorsza – nie do końca wiemy jak wpływa. Wszelkie schematy na interpretowanie mowy ciała nie przechodzą prostych eksperymentów, poprawnie metodologicznie przeprowadzonych. Wiele wskazuje na to, że w istocie jako ludzie mamy jakąś szczególną zdolność wychwytywania kłamliwych twierdzeń. Zdolność ta poprawia się w grupach zawodowych które w szczególny sposób zobowiązane są do oceny prawdomówności rozmówców (policja, prokuratura, sądy). Z klientami (i świadkami także) bywa jednak tak, że oni nie kłamią, tylko „konfabulują” będąc przy tym przekonani że mówią prawdę. Taka postawa znakomicie utrudnia ocenę przedstawianych faktów.
W psychologii pracy mówi się o „złudzeniu rozmowy kwalifikacyjnej”. Wydaje nam się bowiem, że najlepszym sposobem oceny przyszłego pracownika jest przeprowadzenie z nim rozmowy kwalifikacyjnej. Nic bardziej mylnego. Psychologowie pracy wiedzą, że taka rozmowa przyniesie nam co najwyżej ogólne wrażenie, silnie niezależne od faktycznych kompetencji pracownika. Stąd podstawowy sposób rekrutacji winien opierać się raczej na świadectwach pisemnych.
Przekładając tą zależność na grunt procesowy, idealnie jest, jeśli w miejsce owej pierwszej rozmowy, klient prześle nam materiał pisemny (umowy, korespondencje, pozew, akt oskarżenia itp.) lub, jeśli sprawa jest już w sądzie, udzieli upoważnienia do zapoznania się z aktami.
Przy tej pierwszej ekspozycji ważnym jest aby skupić się na ustaleniu zdarzeń i dat, z jak najmniejszym bagażem interpretacyjnym (na temat wywiadu informacyjnego w pedagogice i psychologii jest sporo literatury – najczęściej jednak nieznanej prawnikom). Pomocnym jest przygotowanie trzech zestawień: lista zdarzeń opisywanych, lista dokumentów lub innych materiałów pisemnych potwierdzających zdarzenia, oraz zestawienie zdarzeń na linii czasu. Już tylko takie trzy zestawienia często pozwalają wyłapać pierwsze niespójności w relacji klienta.

Strategia sądowa czyli jak wygrywać (2)

Uwag wstępnych ciąg dalszy



Nawet najbardziej wyszukana strategia procesowa nie daje gwarancji wygranej! Proces sądowy nie jest prostą aplikacją obowiązujących reguł prawnych. Z punktu widzenie pewnej filozofii prawa, która leży u podstaw rozważań w tym cyklu, coś takiego jak proste przełożenie reguł prawnych na salę sądową po prostu nie istnieje. Proces sądowy jest zespołem złożonych relacji między ludzkich. Reguły prawne stanowią tu li tylko zestaw instrukcji pomocnych w tworzeniu strategii postępowania i pewnych przewidywań dot. zachowania poszczególnych uczestników dramatu. Reguły te są tylko nieco bardziej pomocne niż np. reguły obyczajowe wskazujące że wchodzący na salę rozpraw zwykle mówi „dzień dobry” do wszystkich obecnych. Znajomość tych reguł jest warunkiem koniecznym, ale mocno nie wystarczającym do osiągnięcia założonego rezultatu.
Istnieje pewna, statystycznie uchwytna zależność pomiędzy zachowaniem uczestników procesu a jego rezultatem. W licznych badaniach nad skutecznością reprezentacji prawnej, prowadzonych głównie w Stanach Zjednoczonych, (których zbiorcze wyniki są silnie niejednoznaczne), wskazano, że tam, gdzie zauważano silną korelację pozytywnego wyniku procesu z udziałem profesjonalnego pełnomocnika, prawdopodobnym wydaje się, że za tą korelacją stoi bardziej zaangażowanie samego podsądnego niż aktywność pełnomocnika. Możemy tylko spekulować jak dokładnie działa ten mechanizm. Aktywność ta bowiem może wyrażać się zarówno w samym zaangażowaniu pełnomocnika, dostarczeniem mu bieżących informacji i dowodów, jak też jego permanentną kontrolą. Tak czy siak: Bez aktywności klienta, szanse na wygranie procesu istotnie spadają! I wbrew potocznym wyobrażeniom sprawy nie załatwi duża premia za sukces.
Biada niewinnym! Jeśli jesteśmy zmuszeni bronić się w procesie, bądź jako oskarżeni, bądź pozwani, to niech nas nie zwiedzie niczym niezmącone przekonanie o naszej racji. Najczęściej prowadzi ono bowiem do postawy pasywnej, oczekującej że wszyscy dookoła są  apriori racją tą zaszczepieni i tym samym z pewnością odporni na argumenty drugiej strony, jakiekolwiek by one nie były. To oczywiście złudzenie. Obrona, choćby najbardziej oczywistej niewinności wymaga równego, jeśli nawet nie większego zaangażowania niż atak.
Nad sprawą pracuje zespół. Stare powiedzenie, że „co dwie głowy to nie jedna” nabiera tu szczególnego znaczenia. Nie chodzi przy tym o to, że zbiorowo jesteśmy mądrzejsi ale raczej o to, że w grupie jest większa szansa na uniknięcia prostych błędów percepcji. A dodatkowo, głośne formułowanie przemyśleń, znakomicie poprawia ich jakość. Szanse na dobre działanie zespołu spadają, gdy jeden z jego członków jest silnie dominujący lub gdy ujawniają się postawy rywalizacyjne.

Strategia sądowa czyli jak wygrywać (1)



Kilka uwag wstępnych

Większość postępowań sądowych jest prymitywnie prostych.  Z punktu widzenia osoby co nieco obytej w procedurach nie wymagają one żadnej specjalnej strategii procesowej. Nieco wiedzy i przede wszystkim pilnowania terminów. Choć trudno w to uwierzyć, najczęstszym błędem adwokackim nie jest błędna wykładnia prawa czy źle skonstruowane roszczenie sądowe, ale przegapienie terminu na zgłoszenie dowodu, wniosku czy środka odwoławczego. Pełnomocnik profesjonalny bez sprawnie funkcjonującego sekretariatu jest na wstępie podejrzany. 
Powyższa konstatacja ma celu uniknięciu tzw. „efektu CSI”. Ten popularny serial pozwolił przeciętnemu obywatelowi zapoznać się z najbardziej wyszukanymi technikami śledczymi.  Wiedza ta przełożyła się na wnioski składane w faktycznie prowadzonych postępowaniach. W praktyce jednak większość tych technik nie ma zastosowania. Są zbyt drogie i mogą być z powodzeniem zastąpione heurystykami prowadzącymi do zbliżonych efektów w prostszych sprawach. To samo odnosi się do strategii procesowej. Ta która będzie przedmiotem dalszych rozważań odnosi się do najbardziej złożonych spraw, dysponujących niemal nieograniczonym budżetem.